Zastanawiam się czy gdzieś po drodze się nie pogubiliśmy. Czy głód wiedzy i pęd jego zaspokajania nie uczynił nas z czasem ślepymi na to, co naprawdę ważne. Czy zalewająca nas powódź branżowych szkoleń, webinariów i raportów jest znamieniem renesansu marketingowej wiedzy czy regresu niezależnego myślenia?
Przyklejenie do LinkedIn’owych feedów pełnych powielających się i wciąż utrwalanych treści, nie spowodowało, że staliśmy się ślepi? Czy trendy marketingowe nie narzuciły na nas wewnętrznego nakazu postępowania w jedyny słuszny sposób? A może sami daliśmy złapać się w tą pułapkę? Szczerze przykro mi patrzeć, jak prawdziwy talent potrafi być dławiony przez wąską perspektywę czy narzucane z góry „sprawdzone” rozwiązania. A przecież marki mają być coraz bliżej ludzi, starać się ich zrozumieć, kreować dla nich prawdziwe wartości i współtworzyć kulturę.
Czy korporacyjne korytarze pełne są ludzi, którzy gdzieś mają skomplikowaną różnorodność ludzkich pasji? Obchodzi ich jedynie rzeczywistość rosnących słupków, wskaźników i statystyk?
Czy dalej mamy siłę by, jak mówił Timothy Leary, ,,myśleć za siebie i kwestionować autorytety’’?
Wolimy raczej podążać za widnokręgiem dostarczanych przez innych przekonań. Poczucie bezpieczeństwa nie stoi na pewno u podstaw niezależnego myślenia.
Pewnie powiecie, że naszym zadaniem jest przecież połączenie potrzeb biznesowych naszych klientów z jednoczesnym zaspokojeniem potrzeb konsumentów. A z pomocą przychodzą nasi sprzymierzeńcy – too big data, tendencyjna analiza i potem nietrafiony insight, a budowane na nich strategie są często niefunkcjonalne i przedstawiają wąską perspektywę.
Tak naprawdę naszym prawdziwym zadaniem jest zrozumienie konsumentów oraz kontekstu w jakim się znajdują. Postrzeganie ich jako złożonych, żywych, oddychających ludzi, szukających czegoś więcej niż tylko rzeczy do kupienia czy contentu do przejedzenia. Naszym zadaniem jest przetłumaczenie tych spostrzeżeń, aby ulepszyć marki w relacjach z prawdziwymi ludźmi i uczynić te relacje najbardziej znaczącymi, nieoczekiwanymi i tak magicznymi, jak się tylko da. Tylko w ten sposób kreujemy prawdziwą wartość.Taką właśnie rolę powinny odgrywać niezależne agencje.
Najlepsze z nich nie są wypełnione ludźmi posiadającymi doktorat z marketingu. Tworzą je artyści, aktywiści, filozofowie społeczni czy wizjonerzy-outsiderzy.
Wiedzą oni, jaki potencjał drzemie w porywającej idei, jaką siłę oddziaływania ma sztuka, czy w jaki sposób technologia dehumanizuje społeczeństwo. Wiedzą, że insight nie jest odkryciem, że ktoś coś robi, ale zrozumieniem dlaczego to robi.
Nadeszły czasy, gdy korporacje zaczynają zdawać sobie sprawę, że posiadanie wewnątrz ustrojowego i rozbudowanego marketingu in-house nie wystarczy i konieczne jest wsparcie agencji z zewnątrz. Niestety współpraca często opiera się na wyciskaniu każdej kropli wartości z kreatywnych umysłów na swoich zasadach i w ramach swoich mechanizmów. Niwelują tym samym realną wartość, jaka tkwi w niezależnym myśleniu. Rynek nie jest dla nas łaskawy. Zwłaszcza, że w tajemnicy chcemy być częścią „świata”, w którym jedynym sukcesem nie jest ten komercyjny, czy finansowy. Pragniemy posługiwać się językiem sztuki i wpływać na kulturę w sposób, który porusza prawdziwych ludzi, wchodzi z nimi w emocjonalną relację i ich rozumie. LUSTFUL jest manifestem tego pragnienia.
W rękach niezależnych agencji leży misja prowokowania świata marketingu do postrzegania rzeczy inaczej. Może jest to naszą największą przewagą, że oswoiliśmy rejony, do których wielu branżowych dużych graczy woli się nie zapuszczać ze względu na ryzyko poniesienia porażki. Ten sam lęk towarzyszy wielu marketerom pracującym w korporacjach. Zawsze staramy się dotrzeć do tych, którzy rozumieją potencjał niezależnego myślenia i nie boją się podejmować ryzyka bo wiedzą, że nagroda potrafi być naprawdę niesamowita.
Autor tekstu: Adam Diakowski, Dyrektor Kreatywny BE7 brand affection agency
Komentarze: brak